“Lagrange. Listy z Ziemi” – Istvan Vizvary

Kiedy czytamy, że niedawno wydana książka science fiction zdobyła liczne nagrody — Nagrodę im. Janusza A. Zajdla, Nagrodę Literacką im. Jerzego Żuławskiego, Nagrodę Nowej Fantastyki oraz Nagrodę im. Macieja Parowskiego — pierwsza myśl, jaka się nasuwa, to, że musi to być naprawdę dobre dzieło. Wręcz arcydzieło. I chcemy wówczas na własnej skórze przekonać się, że tak jest. Chcemy poczuć emocje, poznać niesamowitą historię, dać się ponieść chwili refleksji. A gdy już przeczytamy, przychodzi czas weryfikacji.

Nie będę ukrywał, że w pełni rozumiem powieść Lagrange. Listy z Ziemi Istvana Vizvarego. To znaczy — rozumiem, ale nie w sposób, który by mnie satysfakcjonował. Choć ta jest ogromna — przede wszystkim ze względu na świetnie zbudowany świat technologii, łatwe do zapamiętania postacie, wątki filozoficzne, a także wymagający charakter książki. Vizvary w sposób wyważony wprowadza czytelnika w problemy bohaterów i zagadki stworzonego uniwersum. Mnie to kupiło, dlatego z każdą kolejną stroną pragnąłem coraz bardziej odkryć wszystkie tajemnice tej historii i… poległem.

W takich sytuacjach, po lekturze sięgam po pomoc w Internecie. Zatem, aby lepiej zrozumieć całość, obejrzałem wywiad z autorem na kanale YouTube “Mutahominid” (zachęcam zajrzeć). I przyznam, że ulżyło mi nieco. W wywiadzie bowiem autor przyznaje, że nie udało mu się w pełni przekazać idei powieści. Po pierwsze, pierwotny zamysł był zbyt trudny do realizacji, po drugie – każdy z czytelników zinterpretował całość na swój sposób. Oczywiście, jest to w pewnym wymiarze sukces autora: stworzył powieść niejednoznaczną, wielowarstwową i zmuszającą do myślenia.

Akcja książki rozgrywa się w roku 2069 i obejmuje niecałe trzy miesiące. Wiemy to, ponieważ autor rozpoczyna każdy rozdział od wskazania dokładnej daty wydarzeń. To świetny zabieg, ponieważ wydarzenia wielokrotnie przeskakują jakby w inną przestrzeń, choć strzałka czasu pozostaje zachowana. Dlatego, im dalej brnąłem w historię, tym częściej wertowałem książkę wstecz i naprzód, próbując odnaleźć choćby dwie kropki, które dałoby się połączyć. Nie znalazłem. Albo za słabo szukałem, albo w zły sposób.  A może… po prostu jestem za głupi na tę powieść — i tę opcję dopuszcza, bo według Vizvarego całość jest logicznie połączona, tym bardziej że pierwotna wersja miała być pozbawiona wspomnianych zaburzeń „chronologicznych”. Nie bez powodu w opisie książki pada pytanie: czy przyczynę może poprzedzać skutek?

Głównego bohatera — Dawida — poznajemy, gdy jest, delikatnie mówiąc, rozgoryczony. W wyniku pożaru jego egzokorteks i twarz zostają poważnie uszkodzone, a on sam nie jest w stanie funkcjonować bez tego systemu. Egzokorteks to technologia wspomagająca wszystkie zmysły człowieka — pozwala lepiej kontrolować emocje, ruchy, ułatwia kojarzenie faktów. Nic więc dziwnego, że gdy tylko nadarza się okazja, Dawid niezwłocznie decyduje się na jego ponowne uruchomienie.

Wraz z dwoma innymi członkami załogi statku ESS Steropes, wyrusza w próbny rejs w okolice Saturna. Celem jest zbadanie oceanów Enceladusa, z wykorzystaniem niezwykłej technologii — myślorostu Plejone — oraz odwiedzenie dawno opuszczonej rosyjskiej stacji Rasswiet. I właśnie tam, w jednym z punktów Lagrange’a, zaczynają się dziać rzeczy, które wymykają się wszelkim logicznym wyjaśnieniom. Bohaterowie próbują je zrozumieć i odnaleźć się w nowej rzeczywistości, która konsekwentnie umyka racjonalizującemu zmysłowi.

Choć nie należy się spodziewać wartkiej akcji, to jednak coś się dzieje. Momentami aż za mocno — pojawiają się sceny, które można wręcz zakwalifikować jako horror. (Zresztą — czy brak jednoznacznych odpowiedzi nie jest samo w sobie horrorem?). Wątków jest mnóstwo — chociażby tytułowe „listy z Ziemi”, z których dowiadujemy się, że błękitną planetę dotknęła apokalipsa, a ludzkość cofnęła się w rozwoju. Są fragmenty skupiające się nad istotą Boga. Pojawia się motyw poszukiwania nowego domu. I wiele, wiele innych, które czekają na (nie)poznanie przez czytelnika.

Powieść napisana jest wyszukanym, wymagającym skupienia językiem, ale doskonale współgra on z całą tajemniczością i konstrukcją świata przedstawionego. W dobie wyniszczających nasze umysły social mediów jest to idealna pozycja do ćwiczenia uwagi i cierpliwości.

Podsumowując, wrócę jeszcze do tej powieści i będę ją czytał, dopóki nie zrozumiem jej w sposób, który mnie usatysfakcjonuje. Z tego względu na ten moment uczciwie przyznaję 7/10. Wierzę, że książka zasługuje na wyższą ocenę, nie dałbym jej teraz z czystym sumieniem.

Jeśli autor celowo zapragnął wzbudzić w czytelniku  uczucie zagubienia i pustki, że mimo ogromnego postępu wiedzy i technologii wiele aspektów rzeczywistości — a może cała rzeczywistość — pozostaje poza zasięgiem naszego pojmowania, to osiągnął ten cel w sposób doskonały. Bo ja, kończąc tę lekturę, stwierdziłem jedno: „wiem, że nic nie wiem”.

Zdjęcia:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *